poniedziałek, 3 listopada 2008

"Sława Sławy"

Mój wpis do "Księgi Jubileuszowej", wydanej z okazji Złotego Jubileuszu pracy artystycznej Sławy Przybylskiej


Sława. To pragnienie, kierunek, w końcu cel wysiłków niejednego wędrowca przez codzienność, w której chce on zaistnieć odmiennym kolorem od szarości.
Niektórym to się nawet udaje. Cel osiągają..., ale niedługo okazuje się, że jest on chwilą, tak nietrwały jakby usychający kwiat. Zostaje cisza i wspomnienia, które jedynie przeszywają piekącym bólem.
Czyżby sława też była na chwilę, jak całe życie, tylko jeszcze krótsza od niego?
Sława jest więc niebezpiecznym marzeniem, które jak się spełni zakpi z człowieka i pozostanie nieuleczalną raną?
Niestety, tak bywa. Powiedziałbym: nawet często.

Sława, podobnie jak szczęście, nie może być celem, ale rodzi się z zupełnie innego zasiewu. Nawet zaskakuje, jak nieoczekiwana premia, choć na nią premiowany nie liczył.

Szalone lata sześćdziesiąte i budzona nadzieja: nie wszystko musi być szare i poustawiane w marszowych szeregach okolicznościowych pochodów.
"Pamiętasz była jesień", "Piosenka o Tbilisi", "Widzisz mała", "Piosenka o okularnikach", "Gdzie są kwiaty z tamtych lat" i wiele innych.
Tak, to piosenki, które stały się przebojami Polaków, którym przez wiele lat zabraniano zaglądać w głębsze pokłady ich duszy. Śpiewała je drobna brunetka – Sława Przybylska.
Swoim śpiewaniem siała zadumę, refleksję i piękno, a raczej przypominała ludziom, że noszą je w swoich sercach, tęsknią za nimi i że są naprawdę w nich.
Chyba tym przypominaniem Sława Przybylska stała mi się tak bliska, choć nieosiągalna, bo odgrodzona kotarą wielkości od mojego niewielkiego świata młodości.

Lublin. Lata osiemdziesiąte. Koncert Sławy. Koncert, na który czekałem. Nie przypuszczałem jednak, że ten wieczór będzie początkiem nowego, bardzo realnego śladu znaczonego przez Sławę w moim późniejszym życiu.
Dziś jeszcze nie mogę uwierzyć, że po recitalu odważyłem się podejść do Gwiazdy..., a ona nie oślepiła swym blaskiem. Taki był początek naszej znajomości, która z czasem przerodziła się w przyjaźń naszych rodzin.

Listy, spotkania, koncerty w różnych zakątkach Polski. W ty wszystkim zwyczajne – niezwyczajne rozmowy. Dzielona radość święceń kapłańskich, które przyjąłem, a jeszcze później obecność Sławy w moim duszpasterstwie.

Łaszczówka. Parafia na obrzeżach Tomaszowa Lubelskiego. Ludzie wrażliwi, utalentowani. To z nimi zaczęła się historia festiwali Pieśni Maryjnej, które odbywają się do dziś.
Było to trzynaście lat temu. Przyjechała też Sława, której wielkość nie przyćmiła ludowych artystów i nie upokorzyła mieszkańców małego miasteczka. Była Gwiazdą, która nie oślepiła, ale pomogła kolejny raz, w innej już rzeczywistości, wydobyć ludziom z ich serc piękno, noszone głęboko, niedoceniane i lekceważone przez rzeczywistość rynkową.

Roztocze. To następny etap, nowy czas naszej znajomości ze Sławą Przybylską. Zakochała się w tym zakątku Polski i tu wraca, gdy chce odpocząć i gdy proszę, by zaśpiewała przy źródle św. Stanisława i w Góreckim Kościele, gdzie od dziewięciu lat przyszło mi być proboszczem.

"Uważam, że jestem drobinką, jestem pyłem i moje życie jest mgnieniem, a więc nie podchodzę do tego życia jako do czegoś co jest bardzo ważne.".

Te słowa Sławy, które padły podczas jednej z naszych długich rozmów, pamiętam do dziś. Może właśnie ten realizm, zrodzony z niekłamanej skromności, nie pozbawił Sławy uroku i młodości, a czas stał się sprzymierzeńcem jej sławy, która nie umiera ciszą zapomnienia.

Góreko Kościelne, 25 sierpnia 2008 r.
ks. Tadeusz Sochan

Brak komentarzy: